wtorek, 25 grudnia 2012

I.

WIKTORIA


            Wiktoria przejrzała się z zadowoleniem w lusterku.
            Tak, była piękna. Nie było innego słowa, które mogłoby dostatecznie określić jej urodę.
       Miała owalną twarz, złote włosy, opadające falą aż do pasa i błękitne oczy, przypominające kry lodu. Zdawała sobie sprawę z tego, jakie emocje wywołuje, idąc szkolnym korytarzem, i wykorzystywała to przez cały czas.
         Była ucieleśnieniem zwycięstwa.
         - Jeszcze minuta i jadę bez ciebie - warknął jej brat.
         Dała mu jeszcze chwilę - ciągle wykrzykiwał przekleństwa pod jej adresem. Czasami wydawało jej się, że Adrian nie lubi po prostu nikogo. Ale potem przypominała sobie, jak uważnie słuchał tego, co mówi Julia i jak potrafił się wygłupiać, żeby tylko wywołać nieuchwytny dołeczek na jej prawym policzku.
         Ubierał kurtkę, kiedy zeszła na dół. Podniósł wzrok, żeby rzucić jej ostatnie wrogie spojrzenie.
         Byli rodzeństwem, ale nikt nie zauważał podobieństwa, dopóki nie spojrzał w ich identyczne, lodowate oczy. Adrian miał czarne włosy -  tonął w czerni, jego ulubionym kolorze.
         Ciuchy tak czarne jak jego dusza, prychnęła Wiktoria.
         - Pamiętaj, że masz odebrać dzisiaj Kacperka z przedszkola - rzuciła matka Wiktorii, kiedy ta już przekraczała próg.
         Szkoła była niedaleko, dojście do niej pieszo zajmowało Wiktorii około piętnastu minut. Ale we Wrzosowie wszystko było blisko.
         ,,Tam, gdzie zawracają ptaki’’, tak pogardliwie wyraziła się kiedyś o ich małej mieścinie Julia. Wrzosów miał dwa kościoły, cmentarz, rynek, kilka sklepów, niedziałające małe kino i tradycyjny, poniedziałkowy targ - do tego kawiarnię o urokliwej nazwie Niebo. Leżał między polami - kołyszącymi się łanami zbóż i dzikimi łąkami.
         Adrian podwiózł ją pod szkołę - niedawno zdał prawo jazdy i wydawał się puchnąć z dumy - a ona pewnym krokiem przekroczyła próg gimnazjum. Czekały na nią beżowe ściany i oszklone drzwi - niezmienione, od kiedy opuściła je dwa miesiące temu.
         -  Z drogi, frajerzy… najpierw się wchodzi…WIKTORIA! - usłyszała znajomy głos.
         Siła rozpędu Patrycji zachwiała równowagę Wiktorii. Przechodzący obok nauczyciel spojrzał na nie z wyrzutem, ale chyba był przyzwyczajony do dzikich wybryków dziewczyny.
         Wiktoria zdjęła dłonie Patrycji ze swojej szyi i przyjrzała się jej z uwagą.
         Czarne włosy były w nieładzie, jakby jej przyjaciółka właśnie wstała z łóżka. Brązowe oczy śmiały się, usta też wydłużyły się jej w uśmiechu, przez co jej twarz wydawała się jeszcze bardziej trójkątna niż zwykle. Opuściła stopy na ziemię - z powodu jej niskiego wzrostu wszystkie powitania z wysoką Wiktorią były nieco komiczne.
         - Julka uczy mnie kultury, ale chyba jestem niepoprawna. Biedactwo. Wykańczam ją. Aż jej zaczęła noga skakać, jak wczoraj zaczęłam rzucać jajkami w ludzi na przystanku. Twierdzi, że jestem niewychowana, ale tak naprawdę mało co nie popuściła ze śmiechu. Gorzej, że trafiłam w tą starą prukwę, Spidsową. Och, nie wytrzeszczaj tak oczu. Tak, rzuciłam jajkiem w naszą chemiczkę. Ale czy to moja wina? To beznamiętne społeczeństwo tłumi moją ognistą naturę. Coś czuję, że będę miała dzisiaj rozmowę z Koziołkiem. I to w pierwszym dniu szkoły! Kto by pomyślał, że spędzam w tej budzie już trzeci rok!
         Piotr Kozioł był dyrektorem gimnazjum. Wiktoria nie cierpiała jego, rozkołysanego kroku, który źle jej się kojarzył i przetłuszczonych, szarych włosów.
         Rzuciła Julii spojrzenie pełne wyrzutu. Już dawno zawarły niepisaną umowę o kontrolowaniu ,,ognistej natury’’ Patrycji.
         - Próbowałam – odpowiedziała tamta. Ciemnozielone jak mech oczy spojrzały na nią obojętnie, jakby nie rozumiały całego tego zamieszania. Założyła za ucho orzechowy kosmyk włosów i zaczęła udawać, że studiuje plan lekcji. Wiktoria przyglądała się z uwagą jej pieprzykom, czyli tym, co wyróżniało Julię z tłumu. Małe, czarne kropki tworzyły na jej twarzy, ramionach i reszcie ciała prawdziwe konstelacje. Dziewczyna szybko obiecała sobie, że musi je kiedyś policzyć.
         Dyrektor zaczął swoje coroczne przemówienie.
         - Ale wali sucharami – skomentowała bezlitośnie Patrycja.
         - Gdzie jest Gośka? – spytała Wiktoria, kiedy Kozioł skończył wygłaszać swoje morały i tłum zmęczonych od stania uczniów zaczął się powoli przerzedzać.
- Nie mam pojęcia – powiedziała Julia. – Wiesz, jak z nią jest. Znika na dwa miesiące, a potem nagle powstaje jak feniks z popiołów. Zadzwonię do niej, nie wiem, dlaczego nie pojawiła się ani w kościele, ani na apelu.
Julia odeszła od nich, zaniepokojona nieobecnością przyjaciółki. Wiktoria wiedziała, że znajdą ją niedługo, w nieodpowiednim towarzystwie, skacowaną i z jointami upchniętymi w kieszeniach. Julka się zdenerwuje, będzie jej suszyła głowę, a Gośkę to tylko wkurzy i zachęci do robienia jeszcze większych problemów.
- Kuba dzisiaj robi imprezę – uśmiechnęła się słodko Patrycja do Wiktorii. – Chyba musi zapomnieć o perspektywie spędzenia kolejnego roku w tej beznadziejnej szkole. Wiesz, jakoś tak głupio byłoby iść samej…
Blondynka wywróciła oczami.
- Jasne, że z tobą pójdę. Wpadniesz po mnie?
- Zawsze po ciebie wpadam.
Wiktoria zerknęła na Julię, ściskającą w dłoni telefon. Wynik rozmowy raczej nie był pomyślny. Patrycja bardzo lubiła ,,wpadać’’ do Wiktorii, ale celem jej wizyty był zawsze Adrian. Dziewczyna przypomniała sobie jego wieczorne wyznanie o Julii.  Poczuła dreszcz, tak jakby strużka lodowatej wody musnęła jej skórę.
To się nie mogło dobrze skończyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz