WIKTORIA
Wiktoria
przejrzała się z zadowoleniem w lusterku.
Tak, była piękna. Nie było innego
słowa, które mogłoby dostatecznie określić jej urodę.
Miała owalną twarz, złote włosy,
opadające falą aż do pasa i błękitne oczy, przypominające kry lodu. Zdawała
sobie sprawę z tego, jakie emocje wywołuje, idąc szkolnym korytarzem, i
wykorzystywała to przez cały czas.
Była ucieleśnieniem zwycięstwa.
- Jeszcze minuta i jadę bez ciebie -
warknął jej brat.
Dała mu jeszcze chwilę - ciągle
wykrzykiwał przekleństwa pod jej adresem. Czasami wydawało jej się, że Adrian
nie lubi po prostu nikogo. Ale potem przypominała sobie, jak uważnie słuchał
tego, co mówi Julia i jak potrafił się wygłupiać, żeby tylko wywołać
nieuchwytny dołeczek na jej prawym policzku.
Ubierał kurtkę, kiedy zeszła na dół.
Podniósł wzrok, żeby rzucić jej ostatnie wrogie spojrzenie.
Byli rodzeństwem, ale nikt nie zauważał
podobieństwa, dopóki nie spojrzał w ich identyczne, lodowate oczy. Adrian miał
czarne włosy - tonął w czerni, jego ulubionym
kolorze.
Ciuchy
tak czarne jak jego dusza, prychnęła Wiktoria.
- Pamiętaj, że masz odebrać dzisiaj
Kacperka z przedszkola - rzuciła matka Wiktorii, kiedy ta już przekraczała
próg.
Szkoła była niedaleko, dojście do niej
pieszo zajmowało Wiktorii około piętnastu minut. Ale we Wrzosowie wszystko było
blisko.
,,Tam, gdzie zawracają ptaki’’, tak
pogardliwie wyraziła się kiedyś o ich małej mieścinie Julia. Wrzosów miał dwa
kościoły, cmentarz, rynek, kilka sklepów, niedziałające małe kino i tradycyjny,
poniedziałkowy targ - do tego kawiarnię o urokliwej nazwie Niebo. Leżał między polami - kołyszącymi się łanami zbóż i dzikimi
łąkami.
Adrian podwiózł ją pod szkołę -
niedawno zdał prawo jazdy i wydawał się puchnąć z dumy - a ona pewnym krokiem
przekroczyła próg gimnazjum. Czekały na nią beżowe ściany i oszklone drzwi - niezmienione, od kiedy opuściła je dwa miesiące temu.
- Z drogi, frajerzy… najpierw się wchodzi…WIKTORIA! - usłyszała znajomy głos.
Siła rozpędu Patrycji zachwiała
równowagę Wiktorii. Przechodzący obok nauczyciel spojrzał na nie z wyrzutem,
ale chyba był przyzwyczajony do dzikich wybryków dziewczyny.
Wiktoria zdjęła dłonie Patrycji ze
swojej szyi i przyjrzała się jej z uwagą.
Czarne włosy były w nieładzie, jakby
jej przyjaciółka właśnie wstała z łóżka. Brązowe oczy śmiały się, usta też
wydłużyły się jej w uśmiechu, przez co jej twarz wydawała się jeszcze bardziej
trójkątna niż zwykle. Opuściła stopy na ziemię - z powodu jej niskiego wzrostu
wszystkie powitania z wysoką Wiktorią były nieco komiczne.
- Julka uczy mnie kultury, ale chyba
jestem niepoprawna. Biedactwo. Wykańczam ją. Aż jej zaczęła noga skakać, jak
wczoraj zaczęłam rzucać jajkami w ludzi na przystanku. Twierdzi, że jestem
niewychowana, ale tak naprawdę mało co nie popuściła ze śmiechu. Gorzej, że
trafiłam w tą starą prukwę, Spidsową. Och, nie wytrzeszczaj tak oczu. Tak,
rzuciłam jajkiem w naszą chemiczkę. Ale czy to moja wina? To beznamiętne
społeczeństwo tłumi moją ognistą naturę. Coś czuję, że będę miała dzisiaj
rozmowę z Koziołkiem. I to w pierwszym dniu szkoły! Kto by pomyślał, że spędzam
w tej budzie już trzeci rok!
Piotr Kozioł był dyrektorem gimnazjum.
Wiktoria nie cierpiała jego, rozkołysanego kroku, który źle jej się kojarzył i przetłuszczonych,
szarych włosów.
Rzuciła Julii spojrzenie pełne wyrzutu.
Już dawno zawarły niepisaną umowę o kontrolowaniu ,,ognistej natury’’ Patrycji.
- Próbowałam – odpowiedziała tamta.
Ciemnozielone jak mech oczy spojrzały na nią obojętnie, jakby nie rozumiały
całego tego zamieszania. Założyła za ucho orzechowy kosmyk włosów i zaczęła
udawać, że studiuje plan lekcji. Wiktoria przyglądała się z uwagą jej
pieprzykom, czyli tym, co wyróżniało Julię z tłumu. Małe, czarne kropki
tworzyły na jej twarzy, ramionach i reszcie ciała prawdziwe konstelacje.
Dziewczyna szybko obiecała sobie, że musi je kiedyś policzyć.
Dyrektor zaczął swoje coroczne
przemówienie.
-
Ale wali sucharami – skomentowała bezlitośnie Patrycja.
- Gdzie jest Gośka? – spytała Wiktoria,
kiedy Kozioł skończył wygłaszać swoje morały i tłum zmęczonych od stania
uczniów zaczął się powoli przerzedzać.
-
Nie mam pojęcia – powiedziała Julia. – Wiesz, jak z nią jest. Znika na dwa
miesiące, a potem nagle powstaje jak feniks z popiołów. Zadzwonię do niej, nie
wiem, dlaczego nie pojawiła się ani w kościele, ani na apelu.
Julia
odeszła od nich, zaniepokojona nieobecnością przyjaciółki. Wiktoria wiedziała,
że znajdą ją niedługo, w nieodpowiednim towarzystwie, skacowaną i z jointami
upchniętymi w kieszeniach. Julka się zdenerwuje, będzie jej suszyła głowę, a
Gośkę to tylko wkurzy i zachęci do robienia jeszcze większych problemów.
-
Kuba dzisiaj robi imprezę – uśmiechnęła się słodko Patrycja do Wiktorii. –
Chyba musi zapomnieć o perspektywie spędzenia kolejnego roku w tej
beznadziejnej szkole. Wiesz, jakoś tak głupio byłoby iść samej…
Blondynka
wywróciła oczami.
-
Jasne, że z tobą pójdę. Wpadniesz po mnie?
-
Zawsze po ciebie wpadam.
Wiktoria
zerknęła na Julię, ściskającą w dłoni telefon. Wynik rozmowy raczej nie był
pomyślny. Patrycja bardzo lubiła ,,wpadać’’ do Wiktorii, ale celem jej wizyty
był zawsze Adrian. Dziewczyna przypomniała sobie jego wieczorne wyznanie o
Julii. Poczuła dreszcz, tak jakby
strużka lodowatej wody musnęła jej skórę.
To
się nie mogło dobrze skończyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz